Matka Boska

W święto Matki Kościoła, 5 czerwca 2017 r. wyruszyłem do mojej Matki Boskiej Chełmskiej w Łucku. Jeszcze tego samego dnia, przed północą, zameldowałem się na przejściu granicznym w Dorohusku. Istniejący pas dla posiadających unijne paszporty, ogromnie dużo upraszcza. Praktycznie z Polski zawsze wyjeżdżałem bez kolejki. Tak było i teraz. Pomysł ażeby jechać dalej w nocy był jednak spowodowany ciągłą obawą dotyczącą granicy. Nigdy nie byłem pewien, jak będzie tym razem, nawet przy wyjeździe z Polski. A może mnie przetrzymają i nie zdążę wszystkiego obejrzeć. Zadowolony pędziłem „starą warszawką” przy pomocy nawigacji do celu. Do Łucka, do Muzeum Ikony Wołyńskiej na g. 10.00 jeszcze zdążę dojechać. Po zaliczeniu na stacji paliwowej 2 godzinnej drzemki, jechałem dalej, ciągle jeszcze przed świtem, do Ołyki. Słynny kościół Św. Trójcy, na szczęście już w remoncie, po komunistycznej dewastacji. Do całkowitego zakończenia rewitalizacji, wartej miliony, jeszcze daleko. Płaskorzeźba Matki Bożej i Boga Ojca na frontonie mocno wyeksponowane. A ponieważ było jeszcze bardzo rano, wszedłem jakoby nielegalnie, od zakrystii, przez boczne drzwiczki, wąskim przejściem do okna, powyżej prezbiterium, aby tam rozkoszować się pięknem wnętrza świątyni. No i wreszcie zamek Radziwiłłów, jak zwykle, zamieniony na szpital psychiatryczny. Przypadkowo można swobodnie penetrować z rana budzący się do życia obiekt, z którego prawdopodobnie droga wiedzie także lochami do zamku Czartoryskich w Klewaniu. Ta, prawie już ruina, też dobrze położona na urwisku, niestety niebawem się całkowicie rozpadnie. Jeszcze można dojść, przez dawniej zwodzony most, ale to niewiele z dawnej świetności. Popędziłem teraz do Peresopnicy, aby zobaczyć skarb narodowy Ukrainy, na który każdy nowo wybrany prezydent składa przysięgę. Niestety, ten XVI-wieczny Ewangeliarz Peresopnicki jest w Kijowie. Ale miejsce historyczne i monastyr zbudowany na tę pamiątkę, warty zachodu. Teraz szybko do Matki Bożej. Muzeum niepokaźne. Ikony piękne, ale jakby wyrwane w kontekstu. A szczególnie Chełmska Pani, jakaś taka samotna, bez swojego wiernego ludu. Po dłuższej kontemplacji i nieomalże spełnieniu celu mojej pielgrzymki, teraz za dnia miałem zamiar zobaczyć wnętrze katedry Świętych Apostołów Piotra i Pawła oraz podziemia. Wielka historia wszędzie, ale z ust przewodnika o Polsce miłościwie nam panującej na tych terenach przez wieki, nie słychać. Biała plama. Zamiast tego słychać inne historyjki, niemające nic wspólnego z historią tej ziemi. Chciałoby się krzyczeć z powodu wielkiej niesprawiedliwości, jaka istnieje w polityce historycznej Ukrainy. Po dokładniejszym, niż za pierwszym razem, przetarciu uliczek starego miasta, oraz po odwiedzeniu cerkwi w Poddębcach i Podhajcach, teraz poszukiwałem mojego lokum na ulicy Puszkina. Zmęczenie po nieprzespanej nocy i godzinach spędzonych za kierownicą zrobiło swoje. Od g.7 rano jechałem znowu jakby nienasycony światów minionych i zdarzeń chwalebnych. Tym razem do Torczyna w nadziei na kolejny zamek lub jakąkolwiek ruinę. Tutaj w 1597 r. odbył się zjazd, na którym uzgodniono warunki unii brzeskiej. Także miałem szczęście, chociaż nikt ze spotkanych osób o żadnym zamku tutaj nie słyszał. Wiedza historyczna u ludzi poradzieckich kiepska. Chodziło o to, aby nauczyli się tylko tej jednej historii - socjalistycznej. I znowu przypadkowo idąc za instynktem, i wiedziony pewnym doświadczeniem, zajechałem pod samo uroczysko zwane jednak Zamczyskiem. Potem były Hołoby. Jak na dłoni, dobrze widoczne przy trasie do Kowla. Zwłaszcza architektura kościoła św. Michała Archanioła i obok cerkwi św. Jerzego, sprawiły moją potrzebę odwiedzenia tej miejscowości. Kolejny poznany duchowny, prawosławny mnich, uprzejmie otworzył mi kościółek, aby przed Matką Bożą Poczajowską zrobić pobożny gest. W Kowlu niewiele starożytności. Od razu trafiłem do drewnianego kościoła Św. Anny, w którym pracują franciszkanie. Dzisiaj jest on ozdobą miasta, chociaż do Kowla przeniesiono go ze wsi Wiszenki dopiero w 1994 roku. Potem znowu były inne świątynie, niestety w większości pozamykane. Ale dopiero pod koniec pobytu tutaj, znalazłem przy dworcu kolejowym pomnik „Pociąg” postawiony w 1984 roku, ku czci kolejarzy miasta Kowla, oraz obok cerkiew Poczajowskiej Ikony. A ponieważ byłem coraz bliżej granicy, odczuwałem swoiste uspokojenie. Niczym przed burzą lub jakimś niewiadomym. Lukiv (Maciejów) z odrestaurowaną cerkwią i dogorywającym naprzeciw kościołem Św. Anny, wzbudza notoryczny żal. Ostatni przystanek w poszukiwaniu dawnych wspaniałości w miasteczku Luboml. Pa zamku ani śladu, chociaż warte zapamiętania jest to, że właśnie na tym zamku Władysław Jagiełło w 1392 roku, nadał Chełmowi prawa miejskie na prawie magdeburskim. Pozostał tutaj jedynie wzgórek z fosą. Ale kościół Św. Trójcy, zbudowany przez Władysława Jagiełłę z dzwonnicą, jeszcze istnieje. Resztki pałacu hetmana Franciszka Ksawerego Branickiego (zdrajcy), też istnieją, jako szkoła sportowa. Tutaj w rynku Braniccy w XVIII urządzili chodniki z końskich zębów. Jakichkolwiek śladów brak, jedynie pamięć do legendy wieczna. I tak etap mojego wczasowania na Ziemi Chełmskiej dobiegał końca. Kiedy biła 12 godzina, zbliżałem się do przejścia granicznego w Dorohusku, aby swoje zauroczenie polską Ukrainą odpokutować 7 godzinnym oczekiwaniem w kolejce.